no to GO! czyli główna

wtorek, 9 lipca 2013

Bio-essence 10in1 Bio Platinum BB Cream

 Kremy BB w ostatnim czasie stały się niczym święty Graal dla Europejek. Od dawna znane w Azji podbijają nasz rynek jednocześnie niejednej kradnąc serca. Przyznaję, ten krem skradł moje serce całkowicie.


Moja przygoda z kremami BB zaczęła się, jak pewnie u większości Polek, za sprawą kremu BB Garnier. Jego recenzję przedstawię w następnym poście, tutaj jednak skupię się na absolutnym No 1 - przynajmniej dla mnie.

Bio-essence jest po prostu kwintesencją tego, co BB krem powinien prezentować i dla jakiego powodu w ogóle został stworzony. Fanki "no-make up" make up z pewnością wiedzą what I mean ;)

Efekt jaki daje ten krem jest po prostu bajeczny! Cudowna lekkość, doskonała naturalność i niesamowity glow. Twarz promienieje świeżością a jednocześnie jest wspaniale naturalna, jednym słowem - marzenie.

Skład jak na prawdziwe azjatyckie BB kremy jest długi niczym kolej transsyberyjska, godna zauważenia jest tu duża ilość ekstraktów roślinnych i mica ( odpowiadająca za rozświetlające działanie produktu), niestety jest trochę parabenów, co dla wrażliwców może być odstraszające. Niemniej mnie parabeny aż tak nie odstraszają, nie jestem też do końca przekonana o absolutnej wyższości kosmetyków typu BIO, z wielu powodów, chociaż ta kwestia nadaje sie na osobny post.

Wracając do meritum-co my tu mamy? SPF 25- średnia ochrona, chociaż i tak najwyższa jaką spotkałam w tego typu kosmetykach. Niemniej filtrami nie ma się co podniecać- realną ochronę uzyskuje się nakładając kosmetyk średnio co 2 godziny, co w przypadku kolorówki jest istną mission impossible. No ale, filtr jest, psychologia działa, jest super:) Krem ma strukturę dość lejąca, jednak nakłada się najlepiej na krem, sam na skórze rozprowadza się trochę trudniej. Kolor jest tylko jeden, prawdziwy alabaster niemniej nie należę do totalnie bladolicych kobiet a dopasowuje się świetnie do mojej cery. Jest to zresztą jedna z najważniejszych cech odróżniających prawdziwe kremy BB od kremów tonujących- pomimo zazwyczaj jednego odcienia doskonale dopasowują się do naturalnego koloru skóry. Stąd też ich mega naturalny wygląd.

Producent obiecuje również oszałamiający efekt nawilżający, powiem szczerze- nieodczuwalny specjalnie w moim przypadku (posiadam cerę raczej normalną), oraz niesamowitą trwałość. Tu przyznam rację- trzyma się na posterunku niczym żołnierz Marines spokojnie 8-10 godzin, po utrwaleniu pudrem sypkim nie wymaga w zasadzie poprawek, ewentualnie użycia bibułki matujacej w ciągu dnia.

Krycie na prawdę przyzwoite, jak na tego typu produkt wręcz solidne, spokojnie radzi sobie z drobnymi przebarwieniami więc jeśli nie masz na twarzy kraterów wielkości archipelagu Hawaje spokojnie wyrównasz nim koloryt. Niestety ja jestem posiadaczką kilku ogromnych (przynajmniej w moim odczuciu-znów ta psychologia;)) przebarwień,więc jestem zmuszona posiłkować się dodatkowo korektorem. Nie podkreśla suchych skórek.

Pojemność 30ml, cena ok.150zł (ale duża wydajność!), wiem że można zamówić próbki w granicach 6-10zł więc nie zrażajcie się, że dostępny jest tylko on-line.

Poniżej wrzucam swatch oraz efekt before i after na mej nieskazitelnej ;) cerze.

jeszcze przed - ach fatalnie, wstyd na maxa..
z kremem bio-essence - widzicie tą różnicę?:)
wiadomo że przy mojej cerze mimo wszystko przydałaby się jeszcze kropla korektora.. kilka kropel ;) chciałam jednak żebyście zobaczyli efekt jaki daje sam krem, nie jest to krycie na miarę podkładu - wiadomo - ale wg mnie efekt na prawdę jest świetny!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz